Uff, udało się bezpiecznie wrócić z krainy deszczu i mgieł. Relacja będzie, oczywiście! Zdjęć też trochę. Mam nawet podobne do tego z NG w poprzednim wpisie, ale trochę inne ujęcie. :) Jednak póki co skupię się na opowieściach z Azji...
Co tak właściwie nas sprowadziło właśnie do Indonezji? Trafiła się okazja, rozeszły się słuchy, ktoś już kiedyś był i opowiadał, akurat były w miarę tanie bilety... nic, tylko wybłagać o małe doładowanie konta i sru! na drugą półkulę, żeby... leczyć ludziom zęby! :)
Jak wiadomo, do odważnych świat należy i tym razem też nam się trochę poszczęściło. Tani (w miarę!) bilet lotniczy prosto ze stolicy i to najlepszymi (w tegorocznych rankingach) liniami lotniczymi na świecie, gdzie czasami zwykły obywatel dostanie biznes klasę (wyobrażacie sobie biznes class w cenie ekonomicznej w najlepszych liniach lotniczych na świecie?! :] ja też sobie tego nie wyobrażałam, ale cuda się zdarzają...). No po prostu miodzio.
Mimo naprawdę niezłego komfortu w samolocie i przystanku w Dubaju, dwa dni w podróży plus zmiana czasu dają się we znaki. Jakby tego było mało, po odebraniu nas z lotniska od razu wsadzili nas na wykłady, gdzie toczyła się wewnętrzna walka zamykających się oczu i chęci skupienia się na nowych ludziach i nowym doświadczeniu, ale kolejny cud pozwolił przetrwać ten dzień i na szczęście wyrównaliśmy jetlaga dopiero wieczorem idąc spać trochę wcześniej.
Po odespaniu i wypłukaniu z siebie dwudniowych potów, zaczęło się - wykłady, zwiedzanie, wykłady, zwiedzanie, trochę pracy. Co prawda liczyliśmy na większą ilość roboty, nie można było jednak narzekać na brak zainteresowania europejskimi i arabskimi młodymi dentystami (no, prawie;) ). Sporo ludzi zgłosiło się na darmowe leczenie rozreklamowane wcześniej przez uniwersytet w Yogyakarcie, który tak naprawdę wszystko zorganizował, łącznie z naszym planem popołudniowym (za co bardzo jesteśmy wdzięczni). Mieliśmy swoich asystentów - studentów z Yogyakarty, którzy też służyli jako tłumacze, chociaż postaraliśmy się nauczyć podstawowych zwrotów, co chyba poskutkowało sympatią w niektórych przypadkach. :) No proszę was, ludzie boją się dentysty w swoim mieście, a co dopiero gdy przyjeżdża ktoś z drugiego końca świata, ma białe włosy i niebieskie oczy i jeszcze nie potrafi nic powiedzieć?! Na szczęście - jak wspominałam - leczyliśmy za darmo, wszystko było konsultowane z lekarzami, a tamci ludzie prawdopodobnie widzieli dentystę może drugi raz w swoim życiu, może nawet nie? Niestety fakty są smutne - w Indonezji na 240 MILIONÓW mieszkańcow jest tylko 150 tys. dentystów, więc myślę, że im się trochę przydaliśmy...
Oto krótka fotorelacja z wolontariatu:
 |
"Ekipa" w hotelu. |
 |
Niezły hotel, prawda?;) Mieszkaliśmy tam dwa tygodnie (Yogyakarta). |
 |
Jak
się później okazało podczas samodzielnej już podróży po Bali i Jawie -
naprawdę niezłe warunki... no dobra, najlepszy hotel jaki odwiedziliśmy w
tym kraju. Co więcej - ulubione miejsce na plan filmowy, trafiliśmy nawet na jeden odcinek serialu :) |
 |
Typowy widok... |
 |
A oto mój hit: tak wyglądają indonezyjskie toalety.
Muzłumanie nie używają papieru toaletowego. Uważają, że 'ta' czynność
jest na tyle brudna, że należy się po niej od razu umyć (coś w tym
jest). Dlatego NIGDY nie podawaj muzłumaninowi (ani hindusowi) lewej
ręki, bo jest po prostu... nieczysta.Po
umyciu się LEWĄ RĘKĄ wodą ze studni za pomocą wiaderka z rączką (to mydło
widziałam pierwszy i ostatni raz w ichniejszej toalecie, może i dobrze),
należy spłukać tą samą wodą za pomocą tego samego wiaderka. A jak
zabraknie wody w studni, to jest kranik i się go odkręca. No właśnie,
ale zastanawialiście się czy nie jest potem trochę 'mokro w gaciach'? Bo
za bardzo nie ma się czym wytrzeć... Prawda jest taka, że nie należy to
do zmartwień, bo w tropikalnym klimacie jest się cały czas mokrym i to
wszędzie, więc różnicy nie robi. No z tym, że może jest się odrobinkę
czystszym tu i tam (chociaż po zajęciach z mikrobiologii takie pewne to dla mnie nie było). W każdym
razie ja uszanowałam ich zwyczaj i starałam się nie podawać lewej ręki. A
może to była prawa?... :-o |
 |
O poranku. |
 |
Zajęcia przygotowawcze do tzw. voluntary work. |
 |
Na zajęcia trzeba było jakoś dotrzeć. Najlepiej skuterem, chociaż... |
 |
...proponowano nam różne środki transportu. |
 |
A tak wyglądał fotel dentystyczny, czyli stanowisko pracy :) |
 |
Materiałów nie brakowało. |
 |
Zbieranie wywiadu. |
 |
Nasi opiekunowie zawsze chętni do pomocy. |
 |
I do tego wiecznie uśmiechnięci! |
 |
W oczekiwaniu na pacjenta... Jako, że dom był muzułumański, należało zdjąć buty. Po prawej spluwaczka, a obok spluwaczki mój obiad w zielonym kartoniku. |
 |
Poczekalnia. |
 |
Przed przyjęciem badanie ogólne - ciśnienie itd. |
 |
Każdy cierpliwie czekał na swoją kolej. |
 |
Oto i pacjent! |
Jak widać warunki bardzo prymitywne, ale wszyscy byli zadowoleni z pracy i dawało nam to dużą satysfakcję. Pomogliśmy wielu ludziom i myślę, że jako dyplomowany dentysta też będę w takim wolontariacie uczestniczyć. Zachęcam każdego, zwłaszcza jeśli posiadacie jakieś wyuczone lub rzadkie umiejętności - tam na drugim końcu świata czeka wiele osób, które tego potrzebują. Przy okazji można zwiedzić kawałek świata...
... i o tym będzie następny wpis. :)
Pozdrawiam!
J.
Uwielbiam Twój fotel dentystyczny!!! :D
OdpowiedzUsuńA tak na poważnie, to kawał dobrej roboty z pomocą tym ludziom
mogłoby być więcej!
OdpowiedzUsuń